Rowerowa majówka po Bieszczadach 2018 - relacja

Przejechaliśmy 296 km i 36 m. Na samym rowerze spędziliśmy 13 godzin 54 minut i 15 sekund. Spaliłem 12842 kcal. Zjedliśmy parędziesiąt kilo chleba, dżemu, nutelli i konserw. Co najważniejsze zostało w naszych głowach - jak to powiedział jeden z uczestników „Najlepszy aparat, to nasze głowy”. Już ukazały się zdjęcia, powstał nawet film, ale jeszcze nie opisywaliśmy, jakie mamy odczucia po przejechaniu Rajdu, co działo się w naszych głowach i co w nich zostało.

Wtorek - 1 maja

Noc była krótka. Wczoraj pożegnaliśmy ministrantów w Górkach i ruszyliśmy do Marek. Rano msza święta, szybkie śniadanie, przepakowanie, jakieś ostatnie domowe sprawy i w drogę. Od samego początku bardzo mi się nie chciało. Od początku tego długiego weekendu marzyłem, żeby zamknąć się w pokoju i odpocząć od ludzi przynajmniej dzień. Jednak jak się kiedyś powiedziało „A”, to trzeba wyśpiewać cały alfabet. Po szybkim poranku dołącza do nas pierwsza uczestniczka. Tosia jedzie z nami do Młochowa, gdzie spotykamy się z kolejną grupą uczestników. Kurtuazyjne powitanie i idę pospacerować po urokliwym Młochowskim parku. Jeśli chodzi o techniczne sprawy, to rzadko mogę w czymś pomóc. Pierwszy etap podróży busem prawie wszyscy przespali. Każdy trzymał się koło kogoś, kogo znał. Ludzie czasami w poznawaniu się nawzajem przypominają ślimaki, które powoli wyłaniają się ze swojego domku i kiedy poczują się w miarę bezpiecznie, pokazują różki. Droga jest nużąca i tyłek mnie boli od długiego siedzenia, chyba bardziej niż od rowerowego siodełka. W miarę zbliżania się do Miejsca Piastowego, teren za szybą się zmienia i coraz więcej podjazdów i zieleni. Jest pięknie. Na miejscu zjawiamy się jako pierwsi, później dołącza reszta ekipy.

Środa - 2 maja

Poranna msza i śniadanie stają się stałymi punktami programu. Zaraz po nich ruszamy do Zagórza, gdzie będziemy stacjonować. Ruszamy w dwóch grupach. Tempo spacerkowe, pozwalające na swobodne pogawędki. Ciężko określić, na co kogo stać. Ale jeszcze kilka kilometrów i pierwsze podjazdy będą jak naturalna selekcja. Dobrze jest czasami nie wiedzieć, co na nas czeka, z jakimi trudnościami będziemy się mierzyć. To nieznane pozwala wykrzesać z siebie jakieś nieznane pokłady sił. Pierwsza konkretna góra pokazuje, kto co potrafi. Mimo najszerszych chęci nie mogę towarzyszyć ani tym najlepszym, ani tym, którzy są z tyłu. Każdy z nas musi znaleźć swoje tempo, które pozwala jechać dalej. Momentami oszałamia bogactwo widoków, zapachów, odgłosów, chociaż gdy wspinasz się po długi podjazd i serce chce wyskoczyć z piersi, trudno docenić jakiekolwiek piękno. Po pierwszy dniu wiemy, w co się wpakowaliśmy. Miło widzieć wzajemną troskę o siebie, małe gesty sympatii i solidarności. Grupa szybko się integruje.

Wtorek - 3 maja

Odnowiliśmy dzisiaj Śluby Jasnogórskie i podziwialiśmy sanktuarium Maryi Matki Nowego Życia w Zagórzu. Piękne miejsce! Pierwsza połowa dzisiejszej trasy wydaje się zabójcza. Suma przewyższeń jest dwa razy większa niż wczoraj! Najkrócej można ją opisać „Góra–dół. Góra–dół”. Daje w kość. Najtrudniejsze są pomyłki w trasie, zwłaszcza wtedy, kiedy cieszyłeś się ze zjazdu, który trwał parę minut. Pomyłka i trzeba zawracać ze świadomością co cię czeka. Wkrada się nerwowość. Ci którzy zapominają jeść i pić, doświadczają „odcięcia prądu”, momentu kiedy już naprawdę nie masz siły jechać dalej mimo najszczerszych chęci. Dzielimy się na dwie grupy. Ambicja nie pozwala mi jechać w drugiej… bardziej „relaksacyjnej”. Pod koniec dnia czuję się świetnie. Endorfiny napływają do mózgu. Postanawiam na ostatnim postoju ruszyć wcześniej i jak najdalej odjechać. Nie pomyliłem się, że reszta będzie chciała mnie dogonić. Jadę głównie po płaskim i przy lekkim spadzie. Kiedy dopada mnie kryzys, na motocyklu podjeżdża ks. Krzysiek, który nas eskortuje przez całą trasę i motywuje mnie zdaniem, że za moimi plecami „pędzą harty”. Dochodzą mnie parę kilometrów dalej. Wspaniałe uczucie, kiedy widzisz umęczonych towarzyszy i masz świadomość, że była dobra współpraca między nimi. Szybkie ściganie po tylu kilometrach potrafi sprawić dużo przyjemności.

Środa - 4 maja

Odkrycie dzisiejszego dnia! Postanowiłem „zamykać grupę” na trasie przez miasta i w naturalny sposób moje tępo mocno spadło. Zadziwiające było to, że taka jazda pozwala na swobodne odmówienie różańca, przemyślenia, podziwianie widoków. Całkiem inaczej niż wtedy, kiedy musisz pędzić. Tak jak w życiu.

I na końcu jak zawsze towarzyszy ten niedosyt, że chciałoby się więcej.