Castel Sant’Elia – podróż metafizyczna

Otacza mnie las. Całkiem inny niż u Dantego. Tamten był ciemny i ponury. Ten jest jasny i świetlisty, dziwny i tajemniczy. Nie taki, jak go pamiętam z dzieciństwa. Tamten był sosnowy, pełen jednoznacznej przestrzeni, która tworzyła kompozycję jasnych świateł. Ten natomiast jest zielony i dwurzędowy. Tworzy drogę do miejsca świętego. Jak dawne gaje na wzgórzach skrywa w swoim wnętrzu skarb, który dostrzegą jedynie ci, którzy przyszli tu z wiarą. Ci, którzy widzą więcej niż tylko świat, który ich otacza. Las zawsze miał dla mnie wyjątkowe znaczenie. Był zaprzeczeniem codzienności, w której żyłem. Być w lesie to znaleźć się poza światem.

Jedziemy pośród alei drzew. Zieleń liści jest matowa i przygaszona. Chroni przed żarem, ale jednocześnie nie przynosi ochłody. Jej zadaniem jest zachęcić, wprowadzić i na tym koniec. Każde królestwo ma swoją bramę, przez którą przechodzą ludzie, wędrują pielgrzymi, a królowie wyruszają na wojnę. Także tutaj brama jest otwarta i wita wszystkich, którzy chcą przekroczyć jej próg. Próg wiary i nadziei, gdzie wszystko zaczyna się inaczej. Majestatyczne sceny drogi krzyżowej zarośnięte mchem i obleczone pajęczyną dodają temu miejscu niezwykłości, jakby przyroda sama upominała się o swojego Stworzyciela. Tutaj nie tylko człowiek oddaje cześć Bogu. Każde drzewo, każdy owad, wszystko co porusza skrzydłami zanosi swoją modlitwę do Boga, bo tak należy, bo tak powinno być od momentu, gdy Bóg powiedział: „Niech się stanie!”.

Po lewej stronie wznosi się pierwszy budynek. Wysoki i żółty. Kamienna twierdza, której broni Józef – symbol męstwa i czystości. Całość z żółtego kamienia przypomina, że to nie człowiek nadał jej barwę, ale sama ziemia, która przez ręce człowieka wznosi swe pragnienie do nieba. W środku panuje chłód i cisza. Franciszkańska surowość przypomina o tym, że to ubodzy mają prawdziwy przywilej przed Bogiem. Migoczące światło nad głową sprawia, że wszystko wydaje się w ruchu. Weszliśmy do nieba, gdzie gwiazdy, księżyc i słońce znają swoje miejsce. Tworzą muzykę, której echo głęboko wsiąka w mury kościoła. Znam to miejsce. Ono wzywa do modlitwy. Każe oddać Bogu to, co kryje się w głębi sumienia. Napełnia bojaźnią i daje nadzieję na to, że kto mieszka w przybytku Pańskim ten zawsze znajdzie schronienie.

Na zewnątrz po prawej stoi mały konwent. Miejsce pracy i powściągliwości małego brata, który w samotności wykuwał drogę do Najświętszej Panienki. Jasny cel, proste narzędzie, siła mięśni, hart ducha. Zaprawiony w kontakcie z Bogiem i chętny do stoczenia kolejnego duchowego boju. Schody prowadzą w dół. Przypominają, że Bóg lubi ten kierunek. Głuchy dźwięk drewnianych schodów przypomina o śmierci. Dudnienie drewna zawsze będzie kojarzyło mi się ze śmiercią. Tutaj jednak nie napawa mnie ona strachem, ale pozwala zajrzeć dalej –  tam, gdzie będzie stało inne drzewo, które nie ze śmiercią, ale z życiem zwiąże mój los. Mała grota zachęca do tego, aby uklęknąć, zatrzymać się na chwilę, spojrzeć poprzez kratę na obraz – na Jej wizerunek. Jasna i piękna, groźna jak zastępy niebieskie. Ukoronowana i obdarzona największą łaską. Pełna chwały, bo osłonięta mocą Ducha Świętego.

Przy małym źródełku, które nigdy nie wysycha, odmawiamy świętą liturgię, bo to dzięki niej żyje Kościół. Jak życiodajną wodę pije za każdym razem, gdy powtarzamy: „Wejrzyj ku wspomożeniu memu”. Nabieramy ducha i otuchy. Spoglądamy na wąwóz, który rozciąga się przed nami. Dziwna to otchłań, bo pełna życia i skłaniająca do wychodzenia poza codzienność. Na drugim brzegu króluje Krzyż – znak, którego nikt przeoczyć nie może. W oddali miasto na górze, które nie daje się ukryć. Z lewej strony majestatyczna góra przypomina, że nasze mieszkanie jest wysoko i trudno się do niego dostać. Szczyt wydaje się nieosiągalny, a jednak widać na nim życie.

Przed nami jeszcze jedno miejsce. Pełne światłości i objawienia. Kościółek-kaplica, który wybrał sobie Michał Archanioł. To tam daje się odczuć mistyka tego miejsca. To właśnie tam człowiek słyszy więcej niż tylko to, co sam powiesz i co powiedzą inni. Tam w ciszy spotykasz się z Bogiem –  ze Słowem, które odkrywa swoje Tchnienie. Pod nami franciszkańskie groby. Strzegą tajemnicy, ale jednocześnie wołają o nawrócenie. Memento mori. Nie ma w tym smutku i przygnębienia. Jest nadzieja na to, że nie można do końca umrzeć.

Patrzę z oddali na klasztor – znak wiary i sprzeciwu wobec świata. Nie każdy to pojmie. Nie każdy będzie chciał zrozumieć, ale on przetrwa, bo tak postanowił sam Bóg. Przez kilka dni stał się moim miejscem wytchnienia, spotkania z tym, co nie da się opisać. Tam braterstwo i zgoda napełniły mnie nadzieją i pozwoliły świeżo spojrzeć na to kim jestem. Bogu jestem wdzięczny, że mam takie miejsce, gdzie mogę odetchnąć, oddać chwałę Bogu pośród przyjaciół i braci, w których dostrzegam Światło.

Inne artykuły autora

O wymiarach ludzkiej cierpliwości

Odkryj wartość kierownictwa duchowego

Kręte drogi niewiary