Gdy ks. Br. Markiewicz był proboszczem w Błażowej, w roku w 1879 zmarł mu ojciec, który zamieszkiwał na plebanii. Przed objęciem probostwa w Miejscu odwiedza mamę staruszkę, która zmarła mając 91 lat. Przy tej okazji odżywa w nim kryzys wiary z lat młodzieńczych.
Na stacji kolejowej w Iwoniczu czekał na niego powóz Trzecieskich, którym przyjechał do ich dworu w Miejscu. O przyjeździe wiedzieli wszyscy, bo parobcy rozpowiadali, że woźnica ma pojechać po księdza Bronisława, a służąca przygotowywała pokój dla gościa z Włoch. We dworze ksiądz Markiewicz zatrzymał się około dwóch tygodni. Mówiono, że się kuruje. Jeszcze przed objęciem parafii udał się do Pruchnika, by spotkać się z matką staruszką.
Gdy spojrzał na jej zapłakaną twarz przypomniał sobie jej łzy, kiedy w młodości zbłądził na życiowej drodze. Ale teraz były to inne łzy - łzy radości.
„Był czas, iż z mojej winy leżałem nad przepaścią piekielną, pogrążony w wielkich ciemnościach. Głowami kiwali nade mną: nic z niego nie będzie. To była prawda, bo nawet ja tak sam o sobie myślałem” – napisał w 1867, krótko przed święceniami kapłańskimi.
Pobłądził, gdyż chciał się dostosować do poglądów profesorów i kolegów, zapominając o wskazaniach religijno-moralnych z Księgi Jeremiasza (17,5). W konsekwencji bardzo szybko zapomniał też o Bogu i stracił harmonię wewnętrzną, których brak odebrał mu pogodę i spokój duszy. To dawało mu wiele do myślenia i go niepokoiło. Nadto odczuwał pustkę i niezadowolenie.
Potem jako duszpasterz opowiedział pewnemu młodzieńcowi o swoim błądzeniu. Tym młodym człowiekiem, który borykał się z podobnymi wątpliwościami i któremu imponowali mędrkowaci nowinkarze, był student na Uniwersytecie we Lwowie, późniejszy kapłan i współpracownik księdza Bronisława na parafii w Błażowej. Będąc na myślowo-duchowo-psychnicznym rozdrożu, postanowił zwierzyć się księdzu Markiewiczowi.