Danse macabre, danse d'amitié

Za każdym razem, kiedy odwiedzam Powązki Wojskowe w Warszawie mam wrażenie, jakbym przeniósł się w inną rzeczywistość. Patrzą na mnie pokolenia ludzi, którzy wyprzedzili mnie w jednym – w doświadczeniu własnej śmierci. Są tam różni ludzie. Tacy, którzy z całą pewnością znajdują się już bardzo blisko Boga i tacy, którzy niejedno pewnie musieli Bogu wytłumaczyć. Dziejowa niesprawiedliwość sprawiła, że ofiary ludzkiej nienawiści leżą często obok swoich oprawców. Śmierć zadrwiła sobie z ludzi. Rodzi się zatem pytanie, czy człowiek może zadrwić sobie ze śmierci?

Ludzie od wieków obcują ze śmiercią. Żegnają swoich bliskich i wreszcie sami doświadczają ościenia śmierci. Życie zaskakuje nas nieuchronnością śmierci i wymusza na nas ustosunkowanie się do niej. W różnych epokach ludzie na różne sposoby radzili sobie z jej obecnością. Na uwagę zasługuje późne średniowiecze, kiedy to zrodził się motyw roztańczonej śmierci prowadzącej wszystkich do grobu (fr. danse macabre). Szkielet przewodził trupiemu orszakowi, który składał się z różnych stanów, zawodów i godności. Człowiek patrzy na ten obraz i myśli sobie: Nie ma ratunku! Wszyscy kiedyś podobnie zatańczymy. Oswojenie się z własną śmiercią nie jest łatwe. Każdy z nas w naturalny sposób pragnie życia. W głębi duszy czujemy jednak, że ten moment kiedyś nadejdzie. Ile będziemy wtedy mieli lat? Jaki to będzie dzień? Jaka śmierć nas spotka? Czy będzie przy nas ktoś obecny? Nie znamy odpowiedzi na te pytania. W tym sensie śmierć jest przerażająca. Jest jak otchłań – spojrzymy na wszystko po raz ostatni i skoczymy.

Jakie podejście powinien mieć chrześcijanin do własnej śmierci? Wydaje się, że dla wyznawców Chrystusa śmierć nie jest wydarzeniem tragicznym. Sformułowanie memento mori powtarzane przez chrześcijańskich mnichów miało uświadomić człowiekowi, że prawdziwe życie to nie to, którym obecnie żyjemy. W tej perspektywie śmierć staje się tylko nieuniknionym etapem w dalszym życiu. Życiu, które w sposób diametralny będzie różniło się od obecnego. Skąd jednak czerpać nadzieję? Przecież nie mamy dowodów na to, co czeka nas po śmierci. Odpowiedź jest prosta, ale jednocześnie zwiedzie wielu. Źródłem nadziei w odniesieniu do śmierci jest wiara. Dla człowieka niewierzącego śmierć, jako definitywny akt życia, rodzi bezsens i każe na nowo szukać pytania o cel świata i człowieka, a wcale nie jest łatwo znaleźć go poza rzeczywistością wiary. Dla chrześcijan natomiast umacniające wydają się słowa autora Listu do Hebrajczyków, który przekonuje: Wiara zaś jest poręką tych dóbr, których się spodziewamy, dowodem tych rzeczywistości, których nie widzimy (Hbr 11, 1). Dag Hammarskjöld miał kiedyś powiedzieć: Dawniej śmierć była mi zawsze tylko kimś z szerszego towarzystwa. Teraz zasiada ze mną do jednego stołu: muszę się z nią zaprzyjaźnić. Warto oswoić się z własną śmiercią. To przecież tak naprawdę jedyna rzecz, której możemy spodziewać się w przyszłości. Niech nie napawa nas lękiem, ale świadomym i przyjaznym poczuciem spotkania z wiecznością. Tylko wtedy taniec śmierci (danse macabre) stanie się prawdziwym tańcem przyjaźni (danse d'amitié). Człowiek, dzięki Chrystusowi, po raz kolejny zadrwi ze śmierci.

Inne artykuły autora

O wymiarach ludzkiej cierpliwości

Odkryj wartość kierownictwa duchowego

Kręte drogi niewiary