10 marca została wypuszczona sonda kosmiczna - projekt gimnazjalistów z Marek. Poleciała na Ukrainę. Dwa dni później zadzwonił Ukrainiec i poinformował, że ją ma. Umówiliśmy się na zwrot. Pojechał nasz człowiek, rodem z Ukrainy, żeby łatwo się dogadać. Posiadacz naszej sondy, mimo wcześniejszych ustaleń, nie chciał wyjść z domu. Człowiek wrócił z niczym. Ukrainiec przestał odbierać telefon.
W połowie czerwca zadzwonił inny Ukrainiec. Całkiem dobrze mówił w naszym języku. Usłyszał, że otrzyma 100 euro, zresztą tak jak poprzednio. Zgadził się. Miał zadzwonić, jak przyjedzie do Polski. Zadzwonił w ostatni piątek. Umówiliśmy się na niedzielę na parkingu przy Tesco w Grójcu.
Podjeżdza. Rozgląda się jak bohaterowie filmów sensacyjnych, daje mi sprzęt i bierze 100 euro. Szybko odjeżdża.
W reklamówce jest wszystko. Sam ładunek otwarty i chociaż wszystko było, to dokładnie przejrzane. Kabelki podpięte, ale nie tam gdzie wcześniej. Ale dane na karcie w całości. Balon się rozszczelnił i został przez kogoś złożony w idealny kwadrat (na ile się da taki kształt złożyć). W pakunku na ładunek moi uczniowie skruszyli styropian, aby zrobić izolację cieplną. Kulki styropianu elegancko zapakowane w oddzielny starannie zaklejony woreczek.
Nikt nie przypuszał, że przygoda tak się potoczy. Na deser kilka zdjęć.