Maliny ks. Markiewicza

facebook twitter

28-01-2022

Grupka młodych ludzi – bardzo młodych idzie przede mną ulicą. Co chwila słychać śmiech, a raczej końskie rżenie. Niekiedy do moich uszu dolatuje pikantniejszy wyraz. Zachowują się bardzo swobodnie, jakby oprócz nich nie było nikogo. Mijana kobieta, niosąca ciężkie pakunki, odwraca głowę i patrząc za oddalającą się grupką wzrokiem, który przeciąłby muchę w locie, mówi: „Ta dzisiejsza młodzież! Chuligani!”

Młodzież – ten problem przewija się nieustannie nie tylko w historii, ale i naszej codzienności. Spotykamy się przecież z nimi, mieszkamy pod jednym dachem. Są bardzo różni: lepsi lub gorsi, lubiani mniej lub więcej, jedni mili i ułożeni – powód naszej dumy, drudzy opryskliwi, warczący, odpychający – wstydzimy się, że są naszymi dziećmi. Co o nich sądzimy? Nim zaczniemy wydawać jakiekolwiek laurki lub wyroki, popatrzmy przez chwilę na postawę ks. Bronisława Markiewicza, założyciela michalickich zgromadzeń zakonnych, wielkiego wychowawcy, kapłana, który poświęcił życie w bezkrwawym boju o zbawienie dusz dzieci i młodzieży.

By zrozumieć jego podejście do młodego człowieka, chciałbym wyjść od historii, przytaczanej przez niemal wszystkich biografów żywota ks. Markiewicza. Otóż pewnego razu zniecierpliwiony wychowawca spytał księdza Rektora (bo tak go nazywano), co ma zrobić z krnąbrnym i „zepsutym” chłopcem, bo wyczerpał już wszystkie możliwości. Usłyszał wówczas zaskakującą odpowiedź: „Idź do ogrodu, uzbieraj malin i poczęstuj go nimi... Ten środek rzadko kiedy zawodzi”.

Uzbieraj malin i poczęstuj go. Ten prosty sposób pomógł. Ks. Bronisław stosował go z powodzeniem w ciągu swego życia oddanego Bogu. Nie szczędził owoców dzieciom i młodzieży. Jakież to były maliny? Dziwne, a zarazem najwspanialsze, jakie może dać wychowawca podopiecznym. Zaglądnijmy do ogrodu ks. Markiewicza.

Malina pierwsza – zrozumienie

„Najlepszym jest to wychowanie, które stosuje się najściślej do osobowości każdego dziecka, do jego wieku, uzdolnienia, zdrowia, warunków życia i przeznaczenia na tym świecie i we wieczności” – bardzo wiele mówi ten cytat o stosunku ks. Markiewicza do dzieci. Założyciel michalitów nie traktował wychowanka jako przekładkowego zlepka wad i zalet. Każde dziecko było indywidualnością, do której należało się odpowiednio ustosunkować i zrozumieć. Zrozumienie to spojrzenie obiektywne, krytyczne, nie emocjonalne, charakteryzujące się zarówno brakiem awersji, jak i zbytniej gloryfikacji osoby. Błogosławiony Bronisław Markiewicz nie podchodził do dzieciaka jedynie z zimnym zrozumieniem. Nie była to funkcja wyłącznie rozumu. On rozumiał je sercem. Powiedzieć, iż był z nim to stanowczo za mało. Najtrafniejsze będzie norwidowskie określenie: „współ-czucie”. Dawało ono wielką siłę temu wielkiemu wychowawcy – elastyczność wobec indywidualnych zapotrzebowań. Pozwalało spoglądać z miłością.

Malina druga – akceptacja

Psychologia współczesna, wśród wielu potrzeb niezbędnych w prawidłowym wychowaniu dzieci, wymienia potrzebę akceptacji. Aby dziecko mogło się odpowiednio rozwijać fizycznie i psychicznie musi odczuwać, zdawać sobie sprawę, iż jest akceptowane przez środowisko, przyjmowane takie, jakie jest w danej chwili z całym balastem cech dobrych i złych. Musi wiedzieć, iż jest kochane.

Błogosławiony Bronisław Markiewicz znał tę potrzebę dzieci spragnionych ciepła, choć może nieraz niesfornych. Częstokroć przypominał o tym i zaszczepiał w umysłach i sercach swych młodych wychowawców wrażliwość na tę bardzo ważną sprawę. Pisał: „Gdy w pracy wychowawczej napotkacie trudności, gdy nieraz dziecko przyjęte do zakładu będzie wam życie zatruwać tak, że mielibyście ochotę pozbyć się go jak najprędzej, pomyślcie wtenczas, co byście uczynili, gdyby to dziecko przysłał wam na wychowanie jaki król lub książę, a do tego wielki nasz dobrodziej. Nie ma wątpliwości, że staralibyście się zdobyć na największą cierpliwość i wyrozumiałość dla takiego wychowanka, bo to przecież protegowany króla lub księcia, wielkiego dobrodzieja zakładu. A przecież każdy chłopiec przyjęty do nas, choćby najuboższy i powiedzmy „najgorszy”, to dziecko Boga, najwyższego Króla i największego naszego Dobrodzieja. On go skierował do nas, abyśmy zrobili z niego chrześcijanina sposobnego do królestwa Niebieskiego; byśmy użyli całego zasobu naszej miłości i cierpliwości, by i to dziecię nie zginęło docześnie i wiecznie. Czy nie zdobędziemy się dla Boga na to, co byśmy uczynili dla króla ziemskiego lub jakiejś osoby wpływowej?”.

Zapamiętajmy, iż każde dziecko jest darem od Boga, jest darem Miłości (por. 1 J 4,16). Mamy przyjąć dzieci i młodzież takimi, jakimi są. Nie znaczy to jednakowoż, że mamy ich pozostawić, jak „dziką rzekę”, która w przypływie staje się katastroficznym żywiołem. Ten punkt akceptacji to dopiero odskocznia do dalszej cierpliwej pracy wychowawczej, regulacji „rzeki”, której podstawą są wymagania. Te „tamy” właśnie spiętrzają silny i dobry charakter.

Ks. Markiewicz pragnął, by wychowanie w jego zakładach upodobniało się w jak najwyższym stopniu do wychowania w rodzinie. Nie zapominajmy o tym. Rodzina nie wybiera dzieci, są one jej dane od Boga. Musi je przyjąć takimi jakimi są, grzeczne czy też nie, zdrowe czy chore. Obowiązkiem rodziców jest dać swoim dzieciom to wszystko, co potrzebują do prawidłowego rozwoju psychofizycznego, przede wszystkim miłość.

Malina trzecia – otwarte serce

Dla postronnych osób nie tyle dziwnym, co śmiesznym wydawał się widok malca podążającego do ks. Markiewicza i z powagą oznajmującego, iż udaje się doń ze sprawa sumienia. Może to było śmieszne, ale przede wszystkim było prawdziwe. Ten chłopiec miał niezachwianą pewność, że zostanie przyjęty i wysłuchany, a co najważniejsze potraktowany poważnie. Nasz błogosławiony Ojciec umiał słuchać. Umiejętność ta wypływała z otwarcia się na bliźniego. Całym sobą chłonął rozmówcę. Każdy, kto przychodził, wiedział, że przedstawiona sprawa nie jest już wyłącznie jego. To otwarcie się na drugiego nie przejawiało się tylko w umiejętności słuchania. Ks. Bronisław był wyjątkowo spostrzegawczy. Jego bystrym oczom nie uszedł żaden szczegół. Widział każdy smutek, ból, żal, chorobę. Miał też dla każdego odpowiednie słowo przepojone dobrocią. Nie minął nikogo obojętnie bez słowa. Dla każdego miał „otwarte serce", miał miłość.

Malina czwarta – wyrozumiałość

W każdej społeczności zdarzają się sytuacje napięte, drażliwe. Także społeczność prowadzona przez ks. Markiewicza nie była od nich wolna. Jak reagował na takie chwile ks. Bronisław? Pisał: „Nie nerwy mają nami rządzić, ale my nerwami. Mimo ukłuć pozostawać na zawsze cichym i uprzejmym. Dusza, która miłuje Pana Boga ponad wszystko, zachowuje w sercu i na twarzy spokój i zachowuje równowagę we wszelkich wydarzeniach...”  Nieustannie przypominał wychowawcom, że należy „obchodzić się ze swoimi podwładnymi z jak największą łagodnością”.

Błogosławiony Bronisław był pełen miłosnej wyrozumiałości, dalekiej jednak od płytkiej i krótkowzrocznej pobłażliwości, której dobry wychowawca winien się wystrzegać. Łagodność opierał ks. Markiewicz na wierze w dobre intencje wychowanka. Każdy z nich posiadał nieograniczony kredyt zaufania. Oto jego słowa: „W rzeczywistości wobec winy trzeba czasem użyć słów silniejszych, ale na końcu potrzeba dodać słowo uprzejme, pełne przekonania, że podwładny zechce się poprawić i szkodę naprawić”.

Skąd bierze się ta ufność? Kto kocha, ten ufa.

Malinowy krzew – podsumowanie

Wśród tych rozważań, jak refren w piosence przewija się stale dominujący element – miłość. To ona była motorem wszelkiego działania Bł. Bronisława, którego życie skoncentrowane było wokół żywego Słowa Chrystusa – Ewangelii. Właśnie żywe Słowo Chrystusa było markiewiczowskim „malinowym krzewem”, z którego zrywał swe maliny. Każdy jego gest, uśmiech, całe życie były „malinami”, którymi obdarowywał innych, szczególnie młodzież. Myślę, że bez specjalnych obaw hasło jego życia: „Któż jak Bóg!”, idąc za świętym Janem możemy zapisać: „Któż jak miłość!”.

„Malinowy krzew" żył w nim życiem codziennym. Ks. Bronisław ustawicznie pisał „piątą Ewangelię". Wiedział, że bez wewnętrznego, osobistego zaangażowania po stronie Ewangelii, nie uczyni nic. A uczynił wiele! Siłę działania dawał mu autentyzm prostego życia zanurzonego w Chrystusowej Miłości.

Powie ktoś, że wszystko to piękna teoria, ale życie ma swoje prawa. Ideały ideałami – realia są zbyt silne. Lecz cóż z nas pozostanie bez tych ideałów? Czyżby tylko oschłość i zapracowanie?

Dorzuci ktoś argument, że wychowaniu potrzebny jest nade wszystko autorytet, nie zaś miłość. To prawda, ale jaki autorytet? Wszak ks. Markiewicz pisał: „Autorytet w żadnym przypadku nie zdobywa się ‘ważnością’, ale mądrością i dobrocią”.

Autorem tekstu jest śp. ks. Wiesław Balewski CSMA.

Podobne artykuły