Pewnego dnia przyszedł do Jezusa trędowaty i upadając na kolana, prosił Go: „Jeśli chcesz, możesz mnie oczyścić”. Zdjęty litością, wyciągnął rękę, dotknął go i rzekł do niego: „Chcę, bądź oczyszczony”. Natychmiast trąd go opuścił i został oczyszczony. Jezus surowo mu przykazał i zaraz go odprawił ze słowami: „Uważaj, nikomu nic nie mów, ale idź, pokaż się kapłanowi i złóż za swe oczyszczenie ofiarę, którą przepisał Mojżesz, na świadectwo dla nich”. Lecz on po wyjściu zaczął wiele opowiadać i rozgłaszać to, co zaszło, tak że Jezus nie mógł już jawnie wejść do miasta, lecz przebywał w miejscach pustynnych. A ludzie zewsząd schodzili się do Niego.
Przyszedł, upadł i prosił. Na kolanach. W postawie poddańczej. Tak zaczyna się historia trędowatego, który prosi Jezusa o uzdrowienie. Włożył olbrzymi wysiłek, aby znaleźć Jezusa, dotrzeć do Niego poprzez tłum i wreszcie upokorzyć się przed Nim. Trędowaty w swojej chorobie już był upokorzony. Był odrzutkiem, nieczystym, zakałą społeczeństwa, znakiem Bożej kary według myślenia ówczesnych ludzi. Czy można sobie wyobrazić większe upokorzenie? Żył w biedzie i nędzy. Być może bardziej pragnął śmierci niż życia. A jednak okazuje się wielki. Ma w sobie godność. Ludzie, którzy nie mają niczego do stracenia to ludzie najbardziej niebezpieczni.
Czasami zastanawia nas to, czy powstania narodowe kończące się klęską mają sens. Myślę, że tu wcale nie chodzi o poszukiwanie sensu, które jest przywilejem ludzi żyjących w dobrobycie. Tu chodzi o godność i przetrwanie. Okupacja nie przypominała tej pokazywanej w wojennych serialach, gdzie wszystko jest piękne, czyste i kolorowe. Dla Polaków okupacja niemiecka i sowiecka była w gruncie rzeczy odbieraniem godności. Odzieraniem z ostatków. W takiej sytuacji człowiek zdolny jest do rzucenia się w śmierć. I to niekoniecznie z rozpaczy, ale z bólu i cierpienia. To przecież cierpienie Polaków było pożywką dla tych, którzy nosili na ramieniu hakenkreuz czy sierp i młot. Ludzie z tych totalitaryzmów byli jak trąd. Najpierw odebrali nam państwowość, następnie majątki, aż wreszcie sięgnęli po godność i wtedy trzeba było powiedzieć: „Dosyć!”. Mam prawo, aby żyć – aby żyć normalnie!
W Ewangelii to pragnienie normalnego życia zostaje skonfrontowane z pragnieniami Jezusa. Trędowaty mówi: „Jeśli chcesz, możesz mnie oczyścić”. Chory wie, że zdrowie nie jest jedynie kwestią jego woli, ale, wbrew logice, szuka pomocy u Tego, o którym słyszał, że jest mesjaszem. On nie ma nic do stracenia. Dla niego uwierzyć wydaje się ostatnią deską ratunku.
Czasami dziwimy się , że wiara słabnie w ludziach. Ale czy człowiekowi, który wszystko ma potrzebny jest Bóg i wiara? Czy człowiek żyjący w dobrobycie nie może znaleźć sobie czegoś w zastępstwie? Oczywiście, że może! I często to to robi. Wybierze sobie boga, który mu najbardziej odpowiada, który nie będzie niczego wymagał. Takim bogiem stanie się dla niego władza, pieniądze, seks, rozrywka, zabawa, alkohol, narkotyki. To są bogowie, którzy obiecują wiele i niczego się nie domagają. Nie dają życia wiecznego, ale czy człowiek, który nie wierzy w nadprzyrodzoność w ogóle martwi się o to? Opamiętanie przychodzi dopiero wtedy, gdy okazuje się, że wszystkie te rzeczy odarły człowieka z godności. Nagle chcemy, aby zachowano naszą godność.
Utrata poczucia nadprzyrodzoności to współczesny trąd. Ludzie przestali wierzyć w świat niewidzialny. Uwierzyli w zapewnienia Marksa i Engelsa, że materia jest wieczna. Skoro tak, to jak w takim razie mówić w ogóle o wartościach, o miłości, o odpowiedzialności. Jaki sens zatem ma prawo, moralność? Skoro jestem tylko częścią materii, to przecież nie ma takiego prawa, które zmusiłoby mnie do postępowania wbrew moim pragnieniom, myślom, zachciankom. Jak wyjaśnić ten paradoks?
Nie ma satysfakcjonującej odpowiedzi. Czują to jedynie ci, którzy nie dali się zwieść ludzkiej mądrości, ale wierzą, że człowiek zdolny jest do czegoś więcej niż przeżycie, że potrafi kochać, być ofiarnym, odpowiedzialnym, dobrym, że ma niezbywalną godność, która czyni go wielkim. Żadne inne stworzenie nie potrafi tego robić. Słoń nie napisze wiersza o miłości, krowa nie odda swojego życia za inną krowę, pies nie zachwyci się pięknem gór i lasów. Tylko człowiek ma w sobie nadprzyrodzoność, którą może zatracić. Posiada wolność, którą szanuje sam Bóg. Człowiek jest czymś więcej niż materia – niż zlepek komórek z prymitywną historią: narodziny, życie i śmierć. Jeżeli tak by było, to nasze życie naprawdę jest nic nie warte. Dzielimy wtedy los Judasza, o którym nasz Pan powiedział: „Lepiej dla niego, gdyby się nie urodził”.
My jednak przychodząc na Eucharystię wierzymy w świat, którego nie da się łatwo wytłumaczyć. Który nie jest prosty jak meble z Ikei albo system iOS. Rzeczy prawdziwe są często trudne do pojęcia. Także ludzie w czasach Jezusa zwracali Mu na to uwagę mówiąc: „Trudna jest ta mowa. Któż jej może słuchać?”. To prawda, nie każdy chce jej słuchać, właśnie dlatego, że jest trudna, niewygodna, a nawet niewiarygodna. Jest to prawda o tym, że człowiek jest czymś większym, niż mu się z pozoru wydaje, że zdolny jest do rzeczy, które wybiegają poza czas i przestrzeń. Człowiek to obraz Boga, obdarzony rozumem i duszą. Trzeba docenić tę wartość, a nada ona naszemu życiu nowe spojrzenie.