Kruchta

Cicha mgła spowiła przykościelny park. Zaległa gęsto i szaro pomiędzy wysokimi topolami. Jak sprytna złodziejka zajrzała również do kościelnej kruchty, gdzie krzyżują się ludzkie sprawy i troski. Ciemny przedsionek małego drewnianego kościoła był świadkiem scen niezwykłych, które w historii tego miejsca pozostawiły swój ślad. Drzwi były lekko niedomknięte. Pleban już dawno myślał, żeby je naprawić, ale owo niedomknięcie tak mocno wpisało się w obraz kruchty, że teraz trudno sobie nawet wyobrazić, żeby kościół był zamknięty na „amen”. Drewniane drzwi poruszały się miarowo przy podmuchach wiatru, ale dzisiaj było inaczej. Mgła nie pozwalała na łamanie świętego milczenia i cicho sączyła się przez szczelinę w drzwiach. Pełzła po zimnej, drewnianej podłodze i rozpływała się w głębi niewielkiego pomieszczenia. Sprawiała wrażenie jakby nie z tego świata. Łączyła świat żywych i umarłych. W niej kryła się tajemnica porannej modlitwy ludzi, którzy przyjdą tu niebawem.

W rogu kruchty ktoś pozostawił parasol. Znak, że wszedł tu chroniąc się przed deszczem, ale po czasie wyszedł odmieniony i pogodny. Zapomniał o Bożym świecie. Teraz ten kąt to świetne schronienie dla małego „krzyżaka”, który czujnie wyczekuje swej zdobyczy. Cały dzień tkał misterną pajęczynę. Wybrał to miejsce nieprzypadkowo. Lubi je i zrobi wszytko, żeby nikt nie przypomniał sobie o zgubionej parasolce lub, nie daj Boże, posprzątał zakurzoną kruchtę.

Są miejsca, których nie powinno się odkurzać. Kurz w kruchcie daje bowiem do myślenia. W kościele ma być czysto, ale w kruchcie zawsze powinno zostać trochę kurzu z naszej codzienności. Nie wypada przecież wejść do kościoła przykurzonym. Kurz powinien zostać w kruchcie. Nikt się przez to przecież nie obrazi.

Na parapecie jakaś staruszka zostawiła cały plik świętych obrazków. Mieszał się w nim święty Antoni, nowenna do nieznanej świętej i dwójka dzieci fatimskich. Wybór był naprawdę spory. To jej „wdowi grosz” dla tych, którzy tylko do kruchty przychodzą i na kościół z oddali patrzą. Wezmą obrazek, odmówią modlitwę, włożą do portfela. Wrócą tu za jakiś czas, żeby poszukać nadziei i spojrzeć przez szybę na wnętrze kościoła. Nie wszyscy lubią kościoły, ale wszyscy zaglądają do kruchty. Tak ten świat jest ułożony.

Obok obrazków chudy bezdomny zostawił porwany różaniec. Nikt nie wie, jak to się stało, że solidne paciorki rozdarte zostały aż na pięć części. Niektórzy twierdzą, że tu złe moce musiały maczać swoje palce. Może to sam Boruta, albo jego kuzyn? Komu bowiem zależałoby na rwaniu różańca? Takich rzeczy przecież świat nie wybacza. Różaniec ze swej istoty powinien być cały, inaczej traci swoje właściwości, rozbija duszę i woła o więcej. Nie… tu na pewno czart użył swych piekielnych mocy. Na szczęście w kruchcie zaraz ktoś „opatrzy” zraniony różaniec. Weźmie go do domu, naprawi wiązania, a i może nowy krzyżyk dostanie. Na takim różańcu każdy będzie chciał się modlić i nie zostawi go w kruchcie (no chyba, że przez przypadek).

Na środku kruchty stoi wysłużony klęcznik – tron pokutny i padół łez zarazem. Nikt tak dobrze nie poznał ludzkich cierpień jak ten klęcznik. Wiedział o ludziach prawie wszystko. Słuchał i milczał. W postawie służby zapraszał tych, którzy przyszli tu po wytchnienie i prośbę. Tysiące kolan przewinęły się przez ten pobożny mebel. Wszyscy zapewne byliby mu wdzięczni, ale to przecież tylko kilka sklejonych desek polakierowanych i przyozdobionych krzyżykiem. Niby nieważny, a jednak spełniał swoją rolę z najwyższą czcią. Aż strach pomyśleć, co by było gdyby go zabrakło. Trudno to sobie nawet wyobrazić.

Tak kruchta staje się mieszkaniem, a właściwie oazą zamieszkaną przez chwilę, gdzie na kilka minut może wejść każdy i nikt mu tego nie wypomni. Kruchta ma w sobie moc. Moc zapachu kadzidła, które wsiąknęło w deski i już na wieki w nich pozostanie. Moc ciszy po skończonej Mszy. Moc chłodu, który bije ze świata i łez, które zostawili tu jej goście. Kruchta przyjmie każdego, tak jak poranną mgłę, której wcale się dzisiaj nie spodziewała.