Gdy ksiądz Bronisław Markiewicz przybył do Miejsca, parafia miała nowy kościół, ale miał on rażące braki. Ołtarze stare, nie było stacji Drogi Krzyżowej, ściany raziły swoim surowym, szarym otynkowaniem, a ławki się przewracały.
Powoli w kościele zapadał mrok i tylko wieczna lampka rzucała niewielkie światło na ponure ściany. Uciekający złodziejaszek nagle przebudził się ze snu, w który zapadł kilka minut temu, przetarł oczy, rozejrzał się dookoła i zatrzymał wzrok na ogromnym krzyżu. Uważnie przyglądnął się koronie cierniowej, której kolce okrutnie wbijały się w głowę Chrystusa. Zobaczył jego przedziurawioną pierś i straszliwie umęczoną twarz oraz bezlitosne gwoździe przeszywające na wylot ręce i nogi. Nie mógł zrozumieć, dlaczego przybite ręce Pana Jezusa chciały go przygarnąć.
Na ten widok poczuł przenikliwy dreszcz, a po chwili zimny pot na całym ciele. Odruchowo schylił się, spuścił głowę, skrył ją w dłoniach i wybuchnął płaczem: „Co zrobiłem? Dlaczego jestem taki podły? Co będzie ze mną, jak ktoś się o tym dowie?”. Gdy tak szukał odpowiedzi, zaskrzypiały drzwi. Serce znowu silnie zakołatało mu w piersi. Wtulił się pod siedzenie ławki. W tym momencie dwie ostatnie śliwki wypadły mu z kieszeni i potoczyły się po posadzce. Zbliżające się kroki stawały się coraz głośniejsze. Przez kościół szedł ksiądz Bronisław Markiewicz. Gdy zobaczył śliwki na podłodze, zatrzymał się i dostrzegł pod ławką ukrytego chłopca, który zaczął się wynurzać z ukrycia. Spokojnie spojrzał na niego, położył dłoń na jego ramieniu.
Przestraszony złodziejaszek nie śmiał popatrzeć w oczy księdzu, spuścił głowę i znowu się rozpłakał. Ksiądz Bronisław przytulił go do siebie, wziął go za rękę i obydwaj skierowali się do wyjścia. Kiedy tak wychodzili, mały złodziejaszek ukradkiem spojrzał na ukrzyżowanego Chrystusa, który uśmiechał się do niego.