Przełożony generalny salezjanów spełnia pragnienie biskupa ordynariusza diecezji przemyskiej i do objęcia parafii w Miejscu przeznacza księdza Bronisława Markiewicza, który jako pierwszy salezjanin udaje się do Polski, by zaszczepić charyzmat ks. Bosko. Powraca, bo nosi w sobie znamię ogromnej miłości do Ojczyzny; do tego co leżało mu na sercu przez wiele lat, tj. by pomóc biednym i opuszczonym dzieciom i młodzieży.
Przed wyjazdem ks. Bronisław poszedł na grób swego mistrza. Niósł w sercu jego charyzmatyczne dziedzictwo. Powiedział mu też, że „postanawia całym sercem trwać na obranej drodze i zdać się najzupełniej na wolę przełożonych, a tym samym na wolę Bożą”.
Powrót do ziemi przepowiedzianej był wyczerpujący. W wieku pięćdziesięciu lat, z nadwyrężonym zdrowiem, jako rekonwalescent, wracał sam. Chociaż sam ks. Bronisław uważał, że po trzyletnim leczeniu powrócił do zdrowia, aczkolwiek nie w pełni.
Podróż trwała kilka dni. Przyczyniła się do tego również niewielka prędkość pociągów, kursujących tylko w ciągu dnia. Ostre, marcowe zimno (bo w marcu jak w garncu) przenikało do szpiku kości. Powtarzające się gwizdy i sapanie lokomotywy, zgrzytanie hamulców i charakterystyczne stukanie kół, które raz nabierały szybkości, a raz zwalniały, przerywały wspomnienia pierwszego salezjanina udającego się do Polski.
Przykuty do drewnianej ławy w wagonie trzeciej klasy i głęboko wzruszony rozmyślał: o tajemniczym młodzieńcu, mężu Bożym, wielkim dziele dla dzieci opuszczonych i sierot… Ale to już nie było tajemnicą, a zapowiedzi innych wydarzeń, jak Ojczyzna wolna i papież Polak, spełnią się później.
Chociaż ucisk w gardle nie pozwalał mu na prowadzenie rozmów z pasażerami, serce mówiło: „Ani mój wyjazd do Włoch i spotkanie z księdzem Bosko nie były przypadkowe, ani mój powrót do Polski nie jest kombinacją czysto ludzką. Od Boga to się wzięło”.