Co się tyczy mojego pochodzenia, to urodziłem się w Pruchniku, 13 lipca 1842 r. z ojca Jana i matki Marianny z Gryzieckich, małomieszczan. Moi rodzice pobrali się 6 lutego 1827 roku. Byli wówczas bardzo młodzi, ojciec liczył 22 lata, a matka 16. Mieszkaliśmy we własnym domu, który Ojciec wybudował w 1835 roku Był to nowy dom, choć bardzo skromnym. Do domu przylegał ogród i piękny sad.
W naszym domu opowiadało się, że Ojciec w dniu swego ślubu, otrzymał od mojego dziadka Dominika Markiewicza obraz Matki Boskiej Częstochowskiej. Był to średniej wielkości oleodruk z napisem „Pod Twoją obronę uciekamy się”, jakich wiele spotkać można w polskich domach. Na odwrotnej stronie obrazu, na złoconej ramie, była własnoręcznie przez Dziadka napisana dedykacja z błogosławieństwem dla mojego Ojca. Obraz Bogurodzicy był w rodzinie szczególnie cenioną pamiątką, przed nim zbieraliśmy się na wspólną modlitwę, a po latach ofiarował go mój Ojciec swemu synowi Stanisławowi w dniu jego ślubu, dopisując również swoje błogosławieństwo.
Jak Ksiądz Rektor wspomina swojego ojca?
Ojciec był usposobienia żywego i wesołego. Energiczny, pracowity i przedsiębiorczy. Był szanowany przez mieszkańców Pruchnika dla prawości swego charakteru, czego dowodem było to, że kilkakrotnie obierano go burmistrzem. Ludzie go lubili, a okoliczne ziemiaństwo często zapraszało go do sąsiednich dworów, na zebrania towarzyskie i karty.
Czym się ojciec zajmował?
Z początku, przez dwa lata Ojciec trudnił się rzeźnictwem, potem przez kilkanaście lat wyprawiał słód do browarów. Prowadził różne przedsiębiorstwa, jak dzierżawę podatków od mięsa, od tytoniu, a wreszcie wydzierżawił propinację klucza Zarzyckiego, hrabiny Morskiej, prowadził browar i gorzelnię. Nadto trudnił się handlem zboża i owoców, z którymi w roku 1854 dotarł aż do Warszawy, gdzie mieszkał przez sześć tygodni. Pod koniec życia miał osiem morgów ziemi i ją uprawiał, ale na starość ją sprzedał i umarł przy mnie w Błażowej 28 grudnia 1879 roku. Do ostatka trzymał się krzepko, a śmierć nastąpiła wskutek nieszczęśliwego wypadku. Mianowicie skoczył niezręcznie z wozu, który spowodował przepuklinę – i w jej następstwie przyszła śmierć.
A wspomnienia o Mamie…
Była łagodna i cicha o jasnym, pogodnym spojrzeniu. Posiadała jednak stanowczość i moc charakteru, konieczną dla matki tak licznej rodziny. Ojciec często bywał zatrzymywany przez swą pracę i zajęcia poza domem, więc niemal cały ciężar wychowania dzieci spoczywał na Matce. Łagodną, lecz pewną ręką prowadziła naszą gromadkę. Bardzo nas kochała, lecz nie pieściła zbytnio. W domu panował nastrój pogodny i wesoły. Nie wolno było się dąsać, ani też smucić. Dziecięce łzy – w promieniach matczynej miłości – obsychały szybko.
Wychowawczy wpływ Matki wywarł niezatarte piętno na ukształtowanie się naszych charakterów. Wszyscy moi bracia i ja zostaliśmy optymistami. Mimo różnicy usposobień, patrzyli jasno i ufnie w życie, odznaczali się dobrocią serca i delikatnością uczuć. Dla Matki mieli do końca życia szczególną cześć i miłość, a ona nawzajem kochała każdego z nas szczególną miłością, podzielając sercem wszystkie radosne i bolesne koleje naszego życia. Pamiętała nawet o przysłaniu paczki świątecznej, kiedy już byliśmy dorośli.
Mama dożyła długich lat swego niezmordowanego życia…
Umarła przy siostrze, licząc 91 lat. Po śmierci Ojca mieszkała u mnie do czasu, gdy byłem proboszczem w Błażowej. Następnie przebywała u mego brata Stanisława we Lwowie, a po jego owdowieniu wróciła do Pruchnika, do mojej siostry Pauliny i do swojej wnuczki Antoniny Musiałowej. Tam, w kwietniu 1900 roku, pobożnie dokonała żywota. W sędziwym już wieku złamała nogę i chodzić mogła tylko posuwając przed sobą lekkie słomiane krzesełko, zrobione dla niej specjalnie w naszym warsztacie koszykarskim, tutaj w Miejscu Piastowym. Do ostatniej chwili życia zachowała umysł świeży i bystry, interesując się wszystkim – nawet polityką. Nie używając okularów, czytała z zainteresowaniem gazety.
Wspominał Ksiądz Rektor, że rodzice mieszkali razem z Księdzem, gdy był Ksiądz proboszczem.
Zamieszkali ze mną, gdy w 1876 roku objąłem probostwo w Gaci. Probostwo było hojnie dotowane, ponieważ kolatorka mieszkała w innym ze swych majątków i do mojej dyspozycji pozostawiła dwór wraz z budynkami gospodarczymi oraz około 80 morgów ziemi. Ja jednak mieszkałem na spalonej plebanii, w pobliżu kościoła, a na folwark sprowadzili się moi rodzice. Ojciec, sprzedawszy grunt w Pruchniku, zajął się z młodzieńczym zapałem zarządem folwarku. Gospodarstwo kobiece prowadziła Matka przy pomocy jednej z wnuczek Antoniny Przybosiówny. Na folwark przyjeżdżałem tylko na obiad, a nie musząc prowadzić gospodarstwa mogłem oddać się pracy duszpasterskiej.
W 1876 roku obchodzili swój jubileusz małżeństwa razem z Księdzem?
To były złote gody małżeńskie. Na tę uroczystość zjechali się do Gaci wszyscy bracia i siostry z rodzinami. Czcigodnych jubilatów otoczyło grono wnuczek w białych sukienkach. Przybyło ze 20 księży z okolicy, a zjazd był tak liczny, że jadalnia we dworze nie mogła pomieścić wszystkich gości, dlatego stoły ustawiono na dziedzińcu. Biskup przemyski przysłał dla rodziców życzenia i błogosławieństwo.
Czy mógłby Ksiądz Rektor opowiedzieć o swoim rodzeństwie?
Było nas tak dużo, że trudno to wszystko spamiętać (śmiech). Ale spróbuję.
Fragmenty książki ks. Marcina A. Różańskiego: „Rozmowy z bł. Bronisławem Markiewiczem”.