Nie namówiono Księdza na wywiad. Czy nikt nie próbował? Próbowali, ale nie lubię opowiadać o sobie. Raczej nie chcę, by moje „ja” było na pierwszym miejscu. Jestem kruchym narzędziem, zardzewiałym, ciężkim, niezgrabnym i lichym. I tak ślubowałem, abym uważał się zawsze za najlichsze narzędzie Jezusa, które szatan tysiąckroć zdeptał. Ufam Chrystusowi i chcę Mu służyć na wieki, ale za Jego łaską, bo sam nic nie mogę. To, co mam do powiedzenia, mówię w swoich artykułach, konferencjach i homiliach.
Księże Rektorze, przyjął mnie Ksiądz w swojej plebanii. Za oknem widać kościół, w którym udziela Ksiądz sakramentów, spowiada, prowadzi katechezę, rekolekcje i misje. Ale to nie wszystko. Tu działa dom wychowawczy, szkoła, drukarnia i warsztaty. W ogóle Ksiądz odpoczywa?
Ludzie myślą, że ja to sam robię. Ale to nieprawda. Zresztą ilość obowiązków i ich wypełnienie wynika z tego, jak sobie poukładamy plan dnia.
W takim razie jak Ksiądz planuje swój dzień?
Wcześnie rano wstawałem i szedłem do kościoła, czekając na penitentów. Odkąd w nowym domu (tak zwanym białym) mamy pozwolenie na kaplicę, to najpierw tam czekałem w konfesjonale na wychowanków, a potem szedłem do parafii. Po obowiązkach kapłańskich w kościele parafialnym, przychodziłem na plebanię, gdzie jadłem śniadanie i przyjmowałem interesantów. Około godziny 11.00 udawałem się do domu wychowawczego, gdzie zostawałem na wspólnym obiedzie, po czym załatwiałem sprawy związane z wychowaniem. Między 15.00, a 16.00 przychodziłem z powrotem na plebanię i do kościoła. Stamtąd wracałem około kolacji, a raczej po niej. W domu zwykle uczestniczyłem we wspólnej wieczornej rekreacji. Wieczorem byłem w naszej kaplicy z wychowankami. Z nimi się modliłem i spowiadałem, jeżeli ktoś spowiedzi potrzebował.
I tak codziennie?
W niedziele i święta porządek dnia miałem nieco inny. Wstawałem tak jak w tygodniu, a więc rano. W dzień świąteczny miałem więcej pracy parafialnej. Przez wiele lat byłem sam, więc odprawiałem niedzielne Msze, głosiłem kazania, słuchałem spowiedzi swoich parafian, i wychowanków oraz ludzi z okolicy, którzy do Miejsca chętnie przychodzili. Po uzyskaniu od biskupa pozwolenia, odprawiałem w kaplicy Mszę dla naszych wychowanków. Na obiad w niedzielę zwykle chodziłem do Państwa Trzecieskich, naszych kolatorów, którzy mnie zapraszali. Po nim, zwykle pod wieczór, przychodziłem do domu, jadłem wspólną kolację, uczestniczyłem w rekreacjach i pacierzach wieczornych. Podczas modlitw wieczornych mówiłem krótkie słówka wieczorne. Po słówku modliliśmy się w szczególnych intencjach.
Gdy nie byłem chory, mieszkałem w naszym murowanym domu. Miałem pokój na pierwszym piętrze - i tam też pracowałem. Ale teraz już nie mogę chodzić, dlatego siedzę tu, na plebanii.
Pracowity z Księdza człowiek...
Tu na Podkarpaciu tak nie mówią. Mówią: robotny.
Wypełniony plan dnia – to mnie trzymało. Głupoty do głowy nie przychodzą (śmiech).
Kiedy tu przyszedłem, poprosił Ksiądz swojego wychowanka aby przyniósł, jak to Ksiądz oznajmił, tradycyjny żur…
Nie smakuje?
Nie, wprost przeciwnie. Często, kiedy jestem w podróży zamawiam żur. Podczas jednego takiego wyjazdu, przy żurze, pewien michalita Grzegorz Sprysak, wymyślił temat spotkania z Księdzem Rektorem…
Jak Ksiądz zapowiedział wizytę i mówił mi o czym chce rozmawiać, pomyślałem, że nie można tylko o mnie, o samej wierze i kulturze. Stąd żur, który na naszym stole jest często, niemal codziennie.
A tak na marginesie, ten mój wychowanek, który go przyniósł to Władek Janowicz. Pochodzi z Wilna. Dwa lata temu przyszedł do mnie po poradę. Był tak zrozpaczony, że chciał popełnić samobójstwo. Nie wiedział, co ma w życiu robić. Udzielał się w Wilnie jako wychowawca i nauczyciel. Studiował medycynę na Uniwersytecie Jagiellońskim, ale przez długi okres miotał się w swoich myślach, co do dalszej swojej drogi życia. Pewnego dnia przyjechał do Miejsca, odprawił rekolekcje, a po nich wrócił do Krakowa, spakował rzeczy i wrócił z powrotem. Teraz w chorobie mną się opiekuje i mi pomaga.
Fragmenty książki ks. Marcina A. Różańskiego: „Rozmowy z bł. Bronisławem Markiewiczem”.